sobota, 31 maja 2014

I

Sawanna na granicy stada Fells, pierwszy tydzień pory mokrej
 
 
 

Wydawałoby się, że już nic prócz spadających z nieba strumieniami ciężkich kropli deszczu nie może zagłuszyć spłukanego deszczem krajobrazu. Tylko sawanna pokryta nasączoną od wody ziemią, rzeka płynąca żywym nurtem i zapadające się od nadmiaru deszczu baobaby. Jednym słowem jałowa pustynia i martwe pustkowie tonące od czasu rozpoczęcia wyczekiwanej pory deszczowej.
 
 
 
***
 
 
Mimo, że rzeki nie były przepełnione krystalicznie czystą wodą, w mętnej deszczówce można było zobaczyć zanikające odbicie czyjejś sylwetki. Wzdłuż brzegów nadrzecza z prędkością 60 km/h biegło zwierzę o pokaźnej sylwetce i posturnej postawie. To była Maditau, młoda lwica pełniąca podrzędne funkcje w stadzie Fells, stada do którego należały pobliskie tereny Serengeti. Tym razem nie uważała na to czy nie spłoszy potencjalnej zwierzyny, czy też nie sprowadzi niebezpieczeństwa. Jej kroki niczym dudniły. Z wielkim pomlaskiem odbijała ślady na błocie.  Jedynie przez przypadek w niektórych momentach ciało niemal zgrywało się z kroplami deszczu. Głowę miała wtuloną w klatkę piersiową, a kolor futra ledwo rozpoznawalny. W końcu zatrzymała się przed luźnym korytem rzeki, wyznaczającym granicę stada. Ciągle miała zamknięte oczy, zacisnęła szczękę, przymrużyła ślepia i uniosła prawą łapę w połowie nurtu. Jednak nie odważyła się, kolejny raz stchórzyła. Odepchnęła się tylnymi łapami i upadła w tył na wychudzony policzek.
 
 Podniosła się z trudem, otworzyła oczy, były błękitne niczym bezchmurne niebo. Stała w bezruchu kilka minut, deszcz w tym czasie zmył z niej brud. Można było poznać kolor jej sierści. Był jak śnieg, którego i tak nigdy nie widziała. Z oczu polały się łzy. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz. To była jej druga ucieczka w tym tygodniu. Miała tego dość, kolejna kłótnia z przywódczynią stada o imieniu Karel, "przybraną matką", która uważała ją za córkę, a jednocześnie nic dla niej nie znaczyła. Maditau nie dorastały przy boku matki, zmarła z niewiadomych powodów, ale miała jeszcze młodszą siostrę, Mari której nie mogła zostawić na pastwę losu, odrywając się od tego życia w tak egoistyczny sposób. O ojcu też wiele nie wiedziała, ale słyszała od starszyzny, że nadal żyje. Pamiętała babkę, która umarła już dawno, ale ból pozostał ten samy. Dostała od niej medalion, będący od wieków w jej rodzinie, miała go zawsze przy sobie. Nosiła go cały czas, bo bała się, że zapomni o biologicznej rodzinie, a to byłby dla niej jak cios od największego wroga. Upadła z hukiem w wysokie chaszcze traw, zakryła pysk łapami i pogrążyła w lamencie myśli. Wiedziała, że musi wrócić.
 
-------------------------------
 
  • I jak Wam się podoba pierwszy post na blogu i ogólnie blog, wygląd itp.? :) Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu.
  • Jak zauważyliście postacie ( grafika ) jest w innym stylu niż TLKnowki, chciałam żeby było bardziej oryginalnie i ogólnie ten styl to jeden z moich ulubionych, dlatego postanowiłam bloga z nim powiązać.
  • Dziękuję za chociaż jedne komentarz, który się pojawi ponieważ dopiero zaczynam i nie oczekuję na dzień dobry nawet 10 komentarzy.
  • Na blogu dużo zakładek będzie uzupełnianych, postaram się je stworzyć w najbliższym tygodniu.
  • Następny rozdział powinien się pojawić odstępie tego tygodnia, jak na razie weny nie brakuje ;)
  • Pozdrawiam wszystkich czytających i dziękuję Frank za odwiedzenie mimo, że nie było postów <3 Zapraszam do dodawania się do obserwatorów i prosiłabym jeśli blog się spodobał o wspomnieniu o nim na Waszych blogach.
  • PS. Przepraszam, że jeszcze nie pokazał Maditau z medalionem w następnej notce będzie z nim :)